Wysłany: Nie 20:07, 23 Kwi 2006
Temat postu: Historia rodu
W pokoju gościnnym tego wieczora panował duży hałas. Był on spowodowany przez czteroosobową gromadką chłopców, którzy się tam bawili. Siedzący na zdobionym fotelu Tarmon, dziadek owej gromady, z uśmiechem na twarzy przyglądał się zabawom swoich wnuczków. W pewnym momencie do dziadka podbiegł malutki drow, był to Meleth, i powiedział:
-Dziadku, dziadku! Opowiesz nam jeszcze raz historię naszego rodu… bardzo nam się ona podoba –
powiedział i uśmiechnął się.
-Ależ przecież wczoraj już ją opowiadałem i przedwczoraj też… znacie ją już na pamięć…
-No tak, ale ona jest bardzo interesująca… dziadku prosimy…
-Tak dziadku, chcemy abyś nam ją opowiedział –
przyłączył się do prośby Nayleigh.
Tarmon patrzał przez chwilę na wnuczków, z nadzieją że może się rozmyślą, bo nie miał zamiaru opowiadać tej historii setny raz z rzędu, jednak wnuczkowie nie ustąpili…
-Dobrze, opowiem wam historię naszego rodu…
Usiadł wygodnie na fotelu, zaś rozwydrzona gromadka usiadła na podłodze naprzeciwko niego. Tarmon zaczął opowieść.
Jak dobrze wiecie moją matką była elfka, ojcem zaś człowiek. Jestem więc półelfem, wybrałem jednak życie elfa, ponieważ było mi do niego bliżej niż do ułomnej natury i bezsensownej nienawiści człowieka...
Moim pierwszym synem był Valkir, czyli Twój tata Melethu. Urodził się jako nieślubne dziecko, jego matka umarła kilka dni po porodzie. Żyliśmy w Rivendell…
-Dziadku gdzie leży Rivendell –
spytał Nayleigh.
-Nay ile razy już Ci to mówiłem –
odpowiedział lekko zdenerwowany Tarmon – Rivendell leży na zachód od Gór Mglistych, a na wschód od krainy gdzie żyją Hobbici…
-Ano tak dziadku, już pamiętam –
uśmiechnął się Nay.
…tak, więc mieszkaliśmy w Rivendell, gdzie służyłem w elitarnej Gwardii Elfów i niestety czasami na wiele dni opuszczałem dom, wzywany obowiązkami. Każdy wyjazd był dla mnie ciężki. Wszyscy patrzyli z ukosa na mego syna, ponieważ choć wyglądał jak elf, posiadał duszę drowa, która miała kiedyś zapanować nad jego umysłem. Elfy jak wiecie nienawidzą drowów, ich natury i sposobu bycia. Po powrocie z jednej wyprawy widząc, że nawet moi przyjaciele z Gwardii patrzą z niechęcią na Valkira, uznałem, iż nie możemy tu dłużej przebywać. Na następny dzień opuściliśmy Rivendell i skierowaliśmy się ku Minas Tirith.
Tarmon spojrzał na Nayleigha czekając na pytanie „Dziadku, a gdzie leży Minas Tirith?”, jednak się nie doczekał. Opowiadał dalej.
Białe Miasto jednak nie przyjęło nas zbyt przyjacielsko. Ludzie stracili kontakt z elfami wiele lat wcześniej, zaczęli się ich obawiać. Z ciężkim sercem, zastanawiając się, czy kiedykolwiek odnajdziemy bezpieczne schronienie, postanowiłem odejść. Wyruszyliśmy do Rhun, ojczyzny Easterlingów.
Tarmon przerwał na chwilę, aby napić się wina. Wnuczkowie cierpliwie czekali, aż dziadek zacznie kontynuować opowieść.
Jak wiecie Rhun leży na północnym-wschodzie. Wiele osób uważa, że ludzie tam mieszkający są barbarzyńcami, jednak tak nie jest. Easterlingowie dbają o swoje kobiety, rodziny były dla nich najważniejsze. Nie żywili również urazy za nasze pochodzenie. Tam poznałem Elamshin, waszą babcię. Pokochałem ją od pierwszego wejrzenia i wziąłem z nią ślub. Wkrótce urodzili się Tof, Witar oraz Varg. Wśród ludów wschodu przeżyliśmy dobre kilka lat, w tym czasie moi synowie, a wasi ojcowie podorastali.
Na twarzach chłopców ukazał się uśmiech, ponieważ wiedzieli, że teraz będzie najciekawsza część opowieści.
Czas kiedy mieszkaliśmy na wschodzie, był okresem wzmożonej aktywności orków...
Przyszli z Mordoru. Nie byli dobrze zorganizowani, biegali w bandach, liczących czasami nawet ponad pięćset łbów. Ich dowódcami byli potomkowie Uruk-ów. Z początku napadali krainy sąsiadujące z Mordorem. Nie oszczędzili także zachodnich rubieży Rhun, krainy gdzie mieszkaliśmy...
Tej nocy nie mogłem zasnąć. Wyszedłem przed dom, opierając się o mur. Miałem dziwaczne sny, nie mogłem zmrużyć oka. I nie myliłem się, moje przeczucia mnie nie zawiodły. Z początku dostrzegałem tylko kilka jasnych punktów na horyzoncie. Jednak chwilę później było ich więcej... dużo więcej. Chwilę później zrozumiałem już, co to oznacza, krzyknąłem ile sił w gardle:
- Orkowie! Orkowie! Do broni waleczni Easterlingowie!
Wnuczkowie aż podskoczyli. Tarmon widząc to zaśmiał się i opowiadał dalej.
Orkowie zbliżali się bardzo szybko. Jednak Easterlingowie są dobrze zorganizowanym narodem i wciągu kilku minut byli gotowi do obrony. Szybko podjęliśmy decyzję, aby kobiety wraz z dziećmi uciekły w pobliskie wzgórza i tam znalazły schronienie na czas ataku.
Po chwili niebo przeciął świst dziesiątek płonących strzał. Spadły na nasze domostwa, od razu podpalając słomiane dachy. Domy zajęły się ogniem, a ze wzgórza, zza którego nadciągali orkowie dało się dosłyszeć ryk radości. Wielu Easterlingów w przerażeniu rozpierzchło się, byle jak najdalej od płonących domów. Ci bardziej rozsądni odesłali część obrońców do gaszenia ognia, sami zaś zaczęli opanowywać panikę, która wybuchła wśród wojowników. Wtedy właśnie orkowie rzucili się na nas szarżą. Miałem ostatnie kilkanaście sekund, by ustawić obronę. Złapaliśmy mocniej włócznie i miecze, po czym rzuciliśmy się na siły wroga. Po chwili wszystkich ogłuszył dźwięk ścierających się ze sobą mieczy i szabli, włóczni przebijających kolczugi oraz tarcz uderzających o tarcze. Rozgorzała bitwa.
Nagle niecierpliwy Veridius podskoczył i powiedział do dziadka.
-Dziadku, szybciej! Nie mogę się już doczekać momentu, kiedy zabijacie tego okropnego Urukhaja!
-Uruk-hai’a, Veridiusie –
Tarmon poprawił wnuczka – już, już poczekaj cierpliwie. Na czym to ja skończyłem… aha…
Bitwa rozgorzała na dobre. Gniew narastał we mnie, widząc jak orkowie zarzynają moich przyjaciół, z którymi jeszcze wczoraj biesiadowałem w karczmie. Zamachnąłem się i ściąłem łeb jednej z poczwar. Sekundę później doskoczyłem do wbitej w jednego z Easterlingów włóczni, wyrwałem ją i cisnąłem w Uruka - przywódcę orków. Ten zawył potwornie. Wpadł w szał, zamachnął się na najbliższego Easterlinga i ściął mu głowę. Ruszał ku mnie, lecz sprawiało mu to trudność. Po chwili stanął, wyrwał włócznię i sięgnął na plecy, po swój ogromny łuk. To był jednak jego błąd. Chwilę zwłoki wykorzystali moi synowie, doskakując do Uruka i przebijając go czterema ostrzami. Bestia zawyła, na co Easterlingowie zakrzyknęli radośnie. Orkowie stanęli osłupiali - nie wyszło im na to dobre, ponieważ bitwa nie była skończona. Padali jak muchy aż do chwili, w której zdecydowali się uciec. Wioska została odratowana, domostwa ugaszone a truchło Uruk-a wbite na pal, który ustawiono przy głównej bramie.
Minęła noc. Z rana wysłaliśmy grupę zbrojnych, aby znaleźli kobiety oraz dzieci i przyprowadzili je do wioski. W tej grupie byłem także ja. Lecz to, co odkryliśmy po drodze było przerażające. Na równinie tuż u podnóża wzgórz, gdzie miały ukryć się kobiety wraz z dziećmi, leżały stosy ciał. Niemal wszystkie były przebite strzałami wykonanymi przez orków, inne miały poderżnięte gardła... Niektóre ciała były rozszarpane. Wszędzie była krew...
Zacząłem szukać żony, lecz niektórych ciał nie można było rozpoznać. Wśród reszty nie znalazłem mojej ukochanej. Czułem, że moje życie straciła sens... Kolejna miłość mojego życia odeszła na zawsze...
Nagle zabłysła iskierka nadziei. Martwych kobiet i dzieci było mniej niż tych, która uciekły z wioski. Ruszyliśmy w góry z nadzieją, że nie komuś udało się uciec przed tą potworną masakrą. Poszukiwania nie trwały długo, po chwili znaleźliśmy niewielką garstkę uciekinierów, lecz wśród nich również nie było mojej ukochanej. Ukryłem twarz w dłoniach i padłem na kolana, łapiąc w dłonie piasek i rwąc w ataku histerii trawę. Złapałem się za głowę i padłem na ziemię, roniąc łzy jak nigdy dotąd. Wiedziałem, że już nigdy nie ujrzę swojej żony...
W tym momencie dało się słyszeć cichy płacz. Był to płacz Meletha, który zawsze płakał w tym momencie historii. Tarmon podał wnuczkowi chusteczkę, a ten wytarł w nią nos. Reszta chłopców widząc, że Meleth jak zwykle płacze, zaczęła się z niego śmiać. Tarmon spojrzał na nim gniewnym wzrokiem, co od razu ich uciszyło.
-Mogę kontynuować? –
spytał.
-Tak dziadku! –
krzyknęli wszyscy razem.
Wiedząc, że moja żona została zabita przez orków, po powrocie do wioski, postanowiłem, że opuszczę Easterlingów i wrócę do Minas. Spakowaliśmy najważniejsze rzeczy i opuściliśmy wioskę jeszcze tego samego dnia. W drodze do Minas Tirith postanowiłem, że po stracie obu miłości swojego życia, już więcej się nie zakocham. Nie przeżyłbym jeszcze jednej straty... Po dotarciu do stolicy Gondoru wstąpiłem do wojsk najemnych, pilnujących granic przed atakami orków.
- Dalej już wiecie, co było…
-Wiemy, ale chcemy abyś dokończył historię… chcemy usłyszeć jak poznałeś Lares’a…
-Dobrze, już dobrze, opowiem wam do końca, ale macie mi nie przerywać –
pogroził palcem.
-Nie będziemy…
Tarmon zaczął opowiadać dalej.
Codziennie po służbie zachodziłem do karczmy, aby napić się piwa i dowiedzieć się, co ciekawego wydarzyło się tego dnia. I tak był pewnego zimowego wieczora. Siedziałem w gospodzie, pijąc grzane, krasnoludzie piwo, kiedy do wnętrza wszedł wysoki jegomość. Był to Easterling, tego byłem pewien. Powoli kroczył przez karczmę, pobrzękując zdobioną zbroją. Podszedł do karczmarza.
- Witaj - powiedział - szukam pewnego elfa, jego imię Tarmon, z rodu Hammerfist.
Słysząc swoje imię, odwróciłem się instynktownie i spytałem przybysza:
- Kim jesteś i dlaczego go szukasz?
Easterling przyglądał mi się przez chwilę, po czym odparł, mierząc mnie dokładnym wzrokiem:
- Nazywam się Lares. A szukam go, bo jest moi ojcem.
W tym momencie zamarłem. Ja jestem ojcem tego Easterlinga? Przecież to niemożliwe...
- Zostawił moją matkę Elamshin i uciekł tutaj. A ja przybyłem do Minas, aby się z nim policzyć - dokończył po chwili.
- Elamshin...Elamshin... przecież ona zginęła... została zabita przez orków prawie dwadzieścia lat temu...
- Nie zginęła. - odparł zdziwiony Lares. - Uszła z życiem, atak orków oddzielił ją i kilka kobiet od reszty.
Słysząc te słowa, po mojej twarzy zaczęły płynąć łzy. Dlaczego nie poszedłem jej szukać, dlaczego tak szybko uwierzyłem że ona nie żyje.
Easterling zbadał mnie wzrokiem, który teraz pełen był bólu.
Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Słowa nie wystarczają, bo ująć moje emocje. Po prostu ująłem syna a on, z początku zdziwiony również mnie uścisnął.
- Ojcze...
- Lares... tak mi przykro. - wymamrotałem, nadal mocno ściskając syna, który jeszcze przed chwilą był dla mnie zwykłym Easterlingiem...
- I tak kończy się nasza historia –
był szczęśliwy, że dotarł do końca.
-Brawo dziadku! Dziękujemy…
-A teraz, bawcie się dalej…
Kayleigh wstał i uderzył lekko Nayleigha w potylicę i krzyknął: „BEREK!”, po czym zaczął uciekać. Reszta szybko zerwała się na nogi i podobnie do Kay’a również uciekła. Biedny Nay widząc, że nie złapie żadnego z braci, spojrzał na dziadka i podbiegł do niego.
-Dziadku wiesz co? –
spytał.
-Tak…
Nay klepnął Tarmona i krzyknął: „BEREK!”, po czym zaczął uciekać. Tarmon uśmiechnął się tylko i zaczął ganiać swoich wnuczków po pokoju…
Varg, Witar, Lares oraz Tof i Valkir obejmujący swoje żony Tarkowię oraz Maxiss stali za lekko przymkniętymi drzwiami i z uśmiechem wpatrywali się w zabawę dzieci oraz dziadka- Tarmona, od którego to wszystko się zaczęło…
Oto historia Hammerfistów. Nasza historia.